Katastrofa smoleńska z 10 kwietnia 2010 r. pochłonęła 96 ludzkich żyć. Odeszła od nas elita Narodu, zostawiając Polaków pogrążonych w żałobie. Oprócz urzędującego wówczas Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki Marii z Mackiewiczów, zginęli przedstawiciele świata władzy, polityki, wojska, kościoła, mediów, rodzin katyńskich i załoga samolotu. Pogrzeby rozpoczęły się tydzień później, również w sobotę, i będą trwać dalej przez wiele dni. Nawet nie wszystkie jeszcze ciała sprowadzono do Polski, w chwili pisania tych słów wciąż trwa identyfikacja ich szczątków. W sobotę Warszawa pożegnała symbolicznie wszystkie ofiary katastrofy.
Parę prezydencką zdecydowano pochować w niedzielę 18 kwietnia 2010 r. na krakowskim Wawelu w krypcie pod Wieżą Srebrnych Dzwonów. Złożenie trumien do krypty poprzedziła msza pogrzebowa w Kościele Mariackim w Krakowie, w której uczestniczyłem na Rynku.
Aby się tam jednak dostać, z opolskiego Brzegu musiałem wyjechać przed drugą w nocy. Na miejscu na wejście na Rynek jeszcze przed godziną 7 rano czekało już kilka tysięcy osób. Połowa powierzchni Rynku przed Bazyliką była całkowicie odgrodzona, ale niezaproszone osoby mogły uczestniczyć w zachodniej części po obu stronach Sukiennic, jak i za nimi. Mnie udało się dostać na sam przód z lewej strony, tak więc widziałem wejście do bazyliki.
Niewątpliwie oglądając pogrzeb na fotelu przed telewizorem, widziałbym więcej, ale dwa telebimy przed bazyliką i nagłośnienie dawały wystarczający obraz tego, co działo się w środku.
Tam, na miejscu, przed i w czasie pogrzebu, nie liczyło się jednak kto ile zobaczył, ani czy wygodnie jest stać w ciasnym tłumie, w słońcu, nie ruszając się, przez długie 9 godzin. Bez znaczenia było, na którego kandydata na prezydenta głosowano niespełna pięć lat wcześniej, ani czy później ktoś popierał działania polityczne wybranego prezydenta. Ważniejsze było bowiem solidarne poczucie obowiązku oddania hołdu i pożegnanie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, bez względu na poglądy, wiek i pochodzenie.
W dniach żałoby narodowej zarówno w kraju, jak i zagranicą, nikt nie odmówił Lechowi Kaczyńskiemu patriotyzmu, wręcz odwrotnie, cały czas można było słyszeć, że był wzorem patrioty, a wszystkie jego działania, choćbyśmy się z nimi nie zgadzali, wynikały właśnie z wrodzonego patriotyzmu i poczucia obowiązku zmarłego prezydenta w służbie Ojczyźnie.
Pogrzeb Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki był nie tylko ostatnim pożegnaniem, zwieńczeniem duchowej żałoby czy religijną uroczystością i mszą świętą. To było również święto narodowe, erupcja mickiewiczowskiej lawy, odczuwalny dowód jedności Narodu. Myślę, że Lech Kaczyński, widząc co się w tych dniach działo w Warszawie, Krakowie, w Rosji i na całym świecie, byłby — a wierzę, że jest — zadowolony.