Refleksję tę napisałem dla znajomych na Facebooku w dniu pogrzebu najdłużej panującej królowej…
Moją babcią nie była królowa Elżbieta II👑👵🏻.
Prawdę mówiąc, nawet nie chciałbym, by była…
Na pewno nie dlatego, że I would have spoken other language (mówiłbym innym językiem), wychował się w innej kulturze, miał konkretne wyznanie religijne, jeździł i chodził innymi ścieżkami. Może i do moich trochę przywykłem, ale nie czuję potrzeby lepszego ani gorszego. Ot, byłoby inaczej. Zawsze może.
Nie dlatego nie chciałbym mieć („Tej”) Eli za babcię, że miałem własne Babcie: Kazię i Zosię, które w zupełności mi wystarczą. Nie nosiły korony, nie mieszkały w pałacu, nie odziedziczyły ani nie oddały w spadku fortuny. Wychowały jedno pokolenie, w porywach dwa, i niech one najlepiej o Nich świadczą, że lepszych babć (mi) nie trzeba.
Nie dlatego nie chciałbym w Eli mieć babci, że miałbym też Karola za wujka czy tatę, a może raczej On miałby mnie, jako poddanego. Człowiek jak człowiek, da się polubić, zwłaszcza gdyby znało się tylko taką rodzinę. Owszem, byłoby mi bardzo szkoda nie mieć moich obecnych przodków, krewnych i powinowatych, tych konkretnych, „dotychczasowych”, już znanych mi. Bliskich, dalszych, a nawet jeszcze niedopisanych do lasu genealogicznego. Ale w sumie, przecież wciąż miałbym jakichś krewnych i to jakich, ze śp. królową i nowym (Boże chroń) królem we własnych osobach. Mimo hipotetyzowania — rodziny z urodzenia (filiacji) się nie wybiera. Rodzimy się w konkretnej rodzinie, łączącej konkretne rody (potomków konkretnych przodków). Znanych mi powiązań z Windsorami dotąd nie mam (i raczej nigdy nie będę). A nawet gdyby, to przecież to nie byłaby ich wina.
Nie chciałbym królowej Elżbiety II za babcię nie dlatego, że oznaczałoby to dla mnie osobiście dodatkowe wymagania i korzyści względem znanego mi życia. Co mi wolno, wypada i jest oczekiwane, albo i nie, według protokołu, wiekowych zwyczajów i powszechnie zapomnianych źródeł praw i procedur. Co jest komentowane i wypatrywane większą powierzchnią języków, palców i oczu, niż w tej chwili. Co podlega rozporządzaniu i posłuchowi podług publicznych, państwowych i kościelnych grup interesów.
Nie dlatego o Eli z ulgą nie piszę „babciu”, że oznaczałoby to przynależność do konkretnej dynastii monarszej, na określonej pozycji w kolejce do tronu, z której można wskoczyć wyżej i niżej wraz z kolejnym zgonem i narodzinami. Oznaczałoby tytułowanie ściśle oznaczonymi rangami i terytoriami. Uczestnictwo w życiu „firmy”, państwa i kościoła, ich ceremionalnych aspektach powielanych odkąd je wielu ludzi wymyśliło.
Moją babcią nie była królowa Elżbieta II, choć dziś, każde z nas trochę taką babcię Elę – żegna. Dosłownie, uczestnicząc w miejscu lub czasie w pogrzebie, jak i konstatując zmieniający się kraj, świat i ludzi. Bez królowej Elżbiety II, będzie inaczej. Tak jak bez pojedynczego każdego innego człowieka, ubywającego w ciszy, choćby bez salw armatnich i wielodniowego scenariusza.
Prawdziwe wnuczki królowej wrzuciły post (o, czasy) z podziękowaniem za to, że „doprowadza[ła je] do śmiechu, za zbieranie wrzosów i malin, za maszerujących żołnierzy, za [ich] herbaty, za pocieszenie, za radość” (“Thank you for making us laugh, for including us, for picking heather and raspberries, for marching soldiers, for our teas, for comfort, for joy.”).
Nie chciałbym mieć babci Eli, bo tak niewiele bym Jej miał… dla siebie, jako wnuk.