Tak sobie głośno myślę… Do czego doszłoby społeczeństwo, gdyby nie bezinteresowna, nieodpłatna ofiarność i pomoc innych (mniej lub więcej: altruizm)?
Czytałem przed chwilą internetowe porady od innych internautów (konsumentów, amatorów lub pasjonatów) dotyczące zakupów jakichś dóbr materialnych, wyboru marki, parametrów, ceny itp. (akuratnie nie ma znaczenia rodzaj tych tajemniczych dóbr materialnych, gdyż nie o tym chciałbym napisać). Gdyby nie darmowe internetowe strony i fora dyskusyjne, gdyby nie czas, wiedza i praca poświęcone przez wielu ludzi – autorów tych stron, nie mógłbym teraz czytać tych informacji, byłyby dla mnie niemal nieosiągalne.
Kiedyś musiałbym zapewne pojechać do dużego miasta (koszt podróży), znaleźć specjalistyczny sklep, w którym być może — bez kupowania — udzielono by mi informacji.
Dziś wszystko to ma nieomal każdy nieomal za darmo (koszt zakupu komputera, połączenia z internetem, energii elektrycznej). Jedyne jeszcze, czego nie uproszczono, to chyba tylko własny czas, jaki nadal trzeba poświęcić, aby czegoś się dowiedzieć, przeczytać, obejrzeć. Ale ja nie o tym.
Niczym odkrywczym będzie, jeśli napiszę, że rozwój społeczności (ludzkości, cywilizacji) w przeszłości zawdzięczamy w istotnym (jeśli nie przeważającym) stopniu ofiarności jednostek, które z punktu widzenia obecnie najczęściej promowanych wartości, robiły coś pożytecznego dla innych ludzi niewzajemnie, za darmo i często bez jakiejkolwiek lub przynajmniej bezpośredniej gratyfikacji.
Badania naukowe, eksperymenty i wynalazki, myśl naukowa, rozwój literatury i sztuki, wreszcie edukacja. W przeszłości wielu ludzi poświęciło swoje życia sprawom, którym ówczesne, późniejsze i dzisiejsze pokolenia zawdzięczają ten poziom rozwoju cywilizacji, z jakiego możemy dziś korzystać.
Poszukiwanie, tworzenie i korzystanie z ludzkiej wiedzy, jak dotąd nie były skrępowane z obu stron, mechanizmy społeczne zaspokajały popyt jednych ludzi podażą drugich ludzi. W pewnym sensie, dorobek przeszłości stawał się dobrem wspólnym jeszcze za życia jednostki, z której (nieświadomej, przymusowej lub dobrowolnej) ofiarności korzystali inni. Takie powszechne uwłaszczenie wiedzy.
Czy jednak dostęp do tej wiedzy kiedyś był powszechny? W przeszłości korzystała z niej garstka ludzi, dopiero niedawno edukacja i postęp cywilizacyjny stały się w niektórych rejonach świata niemal powszechne.
Jednakże taki a nie inny rozwój doprowadził nas równolegle do komercjalizacji i usankcjonowania własności intelektualnej. W pewnym momencie korzystanie z cudzej wiedzy i własności stało się nie tylko łatwiejsze. Zaczęto dostrzegać wymierną, indywidualną wartość ludzkich osiągnięć. Twórcom dzieł zaczęły przysługiwać prawa autorskie, honoraria i tantiemy, a wynalazcom — patenty i prawo wyłączności.
Nagle choć ewolucyjnie, wiedza stała się reglamentowana i ograniczana nie dla jakichś określonych pobudek, nie dla utrzymania lepszych warstw społeczeństwa, lecz w imię idei słusznego wynagrodzenia jednostki za jej wkład na rzecz pozostałych, jeszcze za jej życia.
Intelektualną (autorską i patentową) ochroną objęto książki i prasę, muzykę, nowe wynalazki, a nawet leki oraz innowacyjne metody leczenia. W USA próbuje się nawet patentować procedury, same koncepcje działania, zazwyczaj ze świata komputerów i internetu — programy, aplikacje.
Tymczasem internet u początków rozwoju powrócił do pierwotnych wartości. Nikomu do głowy jeszcze chyba nie przychodzi, że każda strona internetowa jest utworem, za którego korzystanie (nawet czytanie) twórca mógłby domagać się wynagrodzenia. Nikt (już?) nie rozważa samych języków programowania i opisu (C++, Java, PHP, HTML, PHP, XML…) jako przedmiotu prawa autorskiego lub wynalazczego, za które twórcom należy się jakaś bezpośrednia gratyfikacja, nie wspominając o wdzięczności.
Komputery i internet rozpoczynały swoje istnienie od znanego z przeszłości bezinteresownego poświęcenia jednostek. Gdyby nie ta ofiarność, myślę, że taka sieć komputerowa nie zaszłaby tak daleko, jak faktycznie zaszła dzisiaj.
Przez kilka tudzież kilkanaście lat za pomocą nowego środka komunikacji — internetu, komputerów — ludzie przyzwyczaili się (a może właśnie przypomnieli sobie?), że z cudzej wiedzy można korzystać za darmo. Owszem, nadal są warunki, nadal jest jakiś koszt własny. Ale w pewnym zakresie pojawił się (powrócił?) model bezinteresownego wkładu — czy świadomie, czy nieświadomie, to już inna sprawa — na rzecz rozwoju ogółu społeczeństwa.
Przez moment (z punktu widzenia historii) internetowe wydania gazet były bezpłatne, muzykę można było słuchać a filmy wideo oglądać za darmo. Większość stron internetowych nadal jest dostępna bezzwrotnie dla autorów. Ale to wszystko zaczyna się zmieniać. Czasem opłat żąda się wprost jak abonament, czasem przekonując do darowizny, innym razem zmuszając do pośrednich świadczeń zwrotnych, jak oglądanie reklam.
Korzystanie z YouTube zasadniczo jeszcze jest bezpłatne, ale już można było słyszeć o koncepcjach wprowadzenia opłat. Facebook też jeszcze jest zasadniczo bezpłatny, ale nikt nie da głowy, że i tam nie pojawi się bezpośredni abonament. A Wikipedia co rok boryka się ze zbiórką kosztów utrzymania i dokupienia nowych serwerów… To tylko przykłady.
Oczywiście, nikt nie mówi, że taka odpłatność bezpośrednio gratyfikuje twórców. Nie zmienia to jednak faktu, że korzystanie z cudzej wiedzy nawet w internecie zaczyna mieć wartość.
Akuratnie Wikipedia jest przykładem tego rodzaju wiedzy, której autorzy teoretycznie świadomie deklarują się, że ma ona pozostać nieodpłatna. Przynajmniej na razie.
Czy ktoś wyobraża sobie dzisiejszy świat, gdyby w przeszłości na długie lata opatentowano korzystanie z krosna tkackiego? Silników parowych? Albo wcześniej korzystanie z maszyny drukarskiej? Byłoby jak z samym pismem, które brak edukacji powszechnej początkowo utrzymywał dobrem wyłącznym i wiedzą tajemną elitarnej części starożytnego i średniowiecznego społeczeństwa. Ale i to się zmieniło.
Może jest tak, że niektóre etapy rozwoju cywilizacji po prostu wymagają, aby ktoś poświęcił swoje odkrycie, wynalazek, ideę, na rzecz dalszego rozwoju społeczeństwa?
Dziś na razie wiedzę upowszechniamy. Znów ofiarnością jednostek ku dobru ogółu. Czy jednak tak będzie zawsze? I czy to jest konieczne do dalszego rozwoju cywilizacji?
Nie mając dzieci, zwrócę jednak na pewien element procesu wychowywania każdego człowieka. Na umiejętność bezinteresownego (bezzwrotnego) dzielenia się z innymi. Niekoniecznie udzielania się, wolontariatu i społecznictwa, choć i takie osoby do tej pory zawsze bywały. Raczej chodzi o ludzkie odruchy, gesty, życzliwość, ofiarność (właśnie), drobną pomoc, ale i zdolność do poświęcenia się kosztem własnej pracy i czasu czy własnego szczęścia. Porzucenia własnego ego dla wyższej idei, dla innych ludzi, jeśli tego wymaga chwila. To wszystko wbrew pozorom jest elementem wychowania przez rodziców, rodzinę, otoczenie, szkołę. To element przygotowania do życia w społeczeństwie. Oczywiście, nikt celowo tego nie uczy, to odbywa się gdzieś obok i podświadomie.
Spotkałem się z taką postawą rodziców: a właściwie to dlaczego moje dziecko miałoby komuś pomagać? Inni mu nie pomogą. Dlaczego miałoby być ofiarnie dzielić się wiedzą, karierą i osiągnięciami? W tym czasie mógłby przecież rozwijać się, a nie dawać obrabiać się pasożytom.
Czas pokaże, czy przypadkiem nie tworzymy samodestrukcyjnego społeczeństwa, które nie będzie już potrafiło się dalej rozwijać. Czy nie wychowujemy w przeświadczeniu, że ludzie mają robić wszystko dla siebie, zdobywać środki i wiedzę w pierwszej kolejności dla siebie, a ofiarności innym poszukiwać tylko w razie gratyfikacji.
A gdzie się podziało dobro wspólne? Kto będzie tworzył kulturowe dziedzictwo, ale nie przeszłych (gdyż to już my dziś mamy), lecz współczesnych pokoleń, dla przyszłych pokoleń? Jakie mechanizmy społeczeństwo odrzuci, jakie stworzy a do których powróci, żeby wspólną wiedzę wykorzystać dla dobra wszystkich?
Gdyby rzeczywiście było tak jak napisałem, że rozwój cywilizacji zachodniej był możliwy m.in. dzięki bezinteresownej działalności jednostek wykorzystanej przez resztę społeczeństwa, a okazałoby się, że rzeczywiście chowamy zbiorowość zbyt wielu jednostek niezdolnych do poświęcenia na rzecz innych — to obawiam się, że kolejne pokolenia będą świadkami upadku takiej cywilizacji, jaką teraz tworzymy.
PS. Oczywiście, moje ewentualne zakupy mają się nijak do rozwoju lub upadku cywilizacji. To było jedynie wprowadzenie do tematu, a może przyczynek do dyskusji?